niedziela, 16 czerwca 2013

MAŁE ORZEŹWIENIE :)

Z lodami, bitą śmietaną, miętą, i dobrą kawą - tarta limonkowa. W takiej postaci sprawdzi się w upalne dni, dla orzeźwienia, jak i te deszczowe, dla osłody i poprawy humoru :) 

Po egzaminach zaczyna się sezon na małe leniuchowanie, a że tak całkiem "nic nie robić" nie lubię to co weekend często zaglądam przez szybkę piekarnika z zegarkiem w ręku. Ostatnio znalazłam prosty sposób na tartę limonkową. 
Wystarczy  20 minut i wszystko gotowe- szkoda tylko, że na pierwszą degustację trzeba czekać całą noc... 

Na spód potrzebujemy: 

  • 150 g potłuczonych ciasteczek Digestive
  • 60 g roztopionego masła





Tłuczemy lub kruszymy w robocie kuchennym ciasteczka na piasek. Dodajemy rozpuszczone masło i bardzo dokładnie mieszamy. Wykładamy na formę do tart lub do zwykłej tortownicy o średnicy 23 cm i dociskamy do blachy spód jak i boki ciasta. wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 160 i podpiekamy przez 10 minut. 

W tym czasie robimy masę

  • 4 żółtka
  • 400 g mleka skondensowanego słodzonego (!)
  • 1 łyżka skórki z limonki
  • 1/2 szklanki soku z limonki (ok. 5 sztuk)


Ubijamy żółtka na puszystą jasnożółtą masę (można dla ułatwienia dodać szczyptę soli), dodajemy wszystkie składniki po kolei. Dla pewności żeby masa się nie zwarzyła, sok z limonki dodajemy stopniowo i bardzo powoli ( nawet po łyżce). Na lekko przestudzony spód wylewamy masę i wstawiamy z powrotem do piekarnika na 15-17 minut zwiększając temperaturę do 170. Wierzch gotowej tarty będzie ścięty, sprężysty, mnie o mało co nie wyszła z formy :) Zostawiamy w piekarniku do wystudzenia a później na całą noc do lodówki. 

Ja uraczyłam się tartą już rano, zaraz po śniadaniu :) 




ENJOY !!!   
BASIA

sobota, 8 czerwca 2013

NA ZIELONO, NA KAWOWO !

    Dzisiaj o zielonościach i cieście kawowym. Wszyscy zapewne mają już dość tej deszczowej pogody, ale dla czego jej nie wykorzystać ? Samo podlewający się mały ogródek - to jest to !
Fakt że na zasiewanie jest już za późno ale zawsze możemy pokusić się o gotowe, "odchowane" sadzonki. Wystarczy nam ziemia do kwiatów (chyba, że macie dostęp do ziemi na której ktoś z krewnych czy sąsiadów już coś wyhodował - z reguły taka ziemia jest bardziej zadbana i odpowiednio nawożona), doniczka i sadzonki. Pamiętajcie żeby w doniczce zrobić kilka dziurek jeśli ich nie posiada - trzeba zapewnić roślinom odpływ nadmiaru wody, inaczej wszystko nam powiędnie a korzonki zgniją.  

Jak na zamieszczonym po niżej zdjęciu widać, ja posiadam poziomki, na które nie mogę się doczekać bo będzie ich aż 20, koperek, fioletową bazylię, kolendrę i szczypiorek. Niestety przez ulewne deszcze musiałam odświeżyć wszystkie roślinki i przesadzić je na nowo. Część z nich już się nie nadawała bo były przelane, zwiędły i pożółkły. 
Domowy ogródek  jest o tyle wygodny, że zawsze można go łatwo ściągnąć z deszczu albo po prostu go zabezpieczyć przed nadmiarem wody.  

Od lewej: poziomki, szczypiorek, koperek i bazylia, kolendra w szczątkach bo ją zalał deszcz .

Zawsze podobał mi się pomysł posiadania własnych świeżych przypraw za oknem czy na balkonie. Ma to wiele plusów: nie płacimy za (co ważne) świeże zioła, zielenina jest zdrowa, mamy wszystko tuż pod nosem no i mamy frajdę z tego że wyhodowaliśmy coś samemu ! 
Oczywiście zawsze można kupić zioła w doniczkach z supermarketu ale takie rośliny szybko więdną i jeśli nie używa się ich w dużych ilościach to możemy je wyrzucić po miesiącu - u mnie dłużej się nie utrzymały. 
Mnie nie zostaje nic innego jak czekać aż wszystko podrośnie i zabierać się za gotowanie ! 

Teraz ciasto ! 
Ciasto a la  tiramisu. Nie chciałam klasycznego deseru z biszkoptami nasączonymi kawą i masą z serka mascarpone. Tym razem jest to to babeczkowe ciasto kawowe z kremem maślanym z serkiem mascarpone.

 Na ciasto potrzebujemy: 

  • 110 g masła
  • 110 g jasnego cukru brązowego
  • 110 g  mąki pszennej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1 łyżka stołowa kakao
  • 2,5 łyżeczki kawy espresso lub rozpuszczalnej w proszku
  • 2 jajka
  • * 1 łyżka likieru Amaretto


Mąkę, proszek i kakao przesiać do miski. Mikserem utrzeć masło (ubijać ok 10 minut)  dodać cukier i ubijać jeszcze chwilę.  Dodawać jajka po jednym za każdym razem dokładnie miksując masę. Dodać kawę i utrzeć. 
Do masy z masła dodać suche składniki i wymieszać szpatułką ( *opcjonalnie można dodać likier). Wyłożyć ciasto na tortownicę o średnicy 26 cm i piec przez 20-30 minut w 180°C. 

Na masę potrzebujemy:

  • 1/2 kostki miękkiego masła
  • 1 serek mascarpone 
  • 3-4 łyżki cukru pudru 


Ubijamy masło (10 minut) i dodajemy cukier puder dalej ubijając przez kilka minut. Cały czas miksując dodajemy po łyżce serka. Masę odstawiamy na chwilę do lodówki. 

Ostudzone ciasto dzielimy na pół i każdą z połówek nasączamy mocną, gorzką kawą. Kiedy masa jest schłodzona przekładamy nią ciasto. Ja zostawiłam sobie troszkę masy i pobawiłam się z rękawem kuchennym :) Wierzch ciasta oprószamy kakao. Wystarczy tylko schłodzić jeszcze ciasto aby masa związała i gotowe ! 

Ciemniejsze plamki wynikają z przelania ciasta kawą 


Podając przepis na masę nie wspominałam o dodatkach ale zawsze możecie dodać skórkę z cytryny lub pomarańczy, cynamon, wiórki czekolady, posiekaną miętę, co tylko podpowie Wam wyobraźnia ! 


BASIA

sobota, 11 maja 2013

Pomyslowo o korektorze

Witajcie Kochani!


Okolo zeszlego tygodnia wykonczyl mi sie najjasniejszy odcien korektora w mojej Sephorowskiej paletce korektorow. Znajdowaly sie w niej dwa odcienie cieliste, jasno zielony i jasno fioletowy. Oczywiscie najbardziej popularny to ten cielisty, a ja zuzywalam najwiecej jasniejszego odcienia. No i co teraz, paletka w 3/4 pelna, a ja sie czuje jakby mi sie skonczylo cale opakowanie :(

Nagle, podobnie jak "Pomyslowemu Dobromirowi", zapukal do mojej glowy orzeszek wraz z pomyslem :)
Skoro w paletce znajduje sie ciemniejszy odcien korektora, to mozna go z czyms pomieszac zeby stal sie jasniejszy prawda?


Tak oto pomieszalam ciemniejszy kolor wraz z jasno zielonym, otrzymujac ukochany jasniejszy odcien! Na koniec postaralam sie wyrownac jego powierzchnie po zmieszaniu i wsadzilam go na kilkanascie minut do lodowki, poniewaz podczas mieszania jego kremowa konsystencja sie nieco rozluznila. 


Takim oto sposobem uratowalam cala paletke przed wyrzuceniem, a swoja kieszen uchronilam przed kolejnym wydatkiem! A Wy macie jakies sposoby na podobne ratowanie lub "upgrade" kosmetykow?
Chetnie wyprobuje Wasze sugestie!

ANIA

czwartek, 2 maja 2013

Eyelinery pod lupą...

Witajcie Kochani!


W odpowiedzi na komentarz z prośbą o pomoc w malowaniu kresek śpieszę z odpowiedziami :)


Jak wiecie mamy kilka produktów do wyboru: kredki do oczu, eyelinery w płynie  w żelu/kremie czy tzw. "cake eyeliner" czyli podobne do wypiekanych cieni do powiek. Sama przyznam, że spróbowałam prawie wszystkich opcji i na ta chwile najczęściej używam kredki lub eyelinera w płynie. Wszystko zależy również od tego jaki efekt chcemy uzyskać.

Jeśli chodzi o moje doświadczenia z malowaniem pięknych retro kresek, to nie zawsze mi się to udaje. Wydaje mi się po pierwsze, że moje oczy i powieki nie są symetryczne, a do tego lekko opadające. Znalezienie odpowiedniego kształtu kreski zajęło mi mnóstwo czasu i prób. Ostatnio jednak, znalazłam bardzo prosty sposób na cienkie kreski i teraz nosze je prawie codziennie! Sekret tkwi w metodzie o nazwie "tightlining." Metoda ta sprawdza się rewelacyjnie na opadających powiekach, lub u osób, których przestrzeń na ruchomej powiece jest niewielka. Tightlining to nic innego jak wprowadzenie kredki/linera na górną linie wodna i miedzy rzęsy. Linia w ten sposób poprowadzona zagęszcza rzęsy i dodaje wyrazistości spojrzeniu. Mnie osobiście kojarzy się z ciemną oprawą oczu arabskich kobiet. Do takiej linii pozostaje dorobić tzw. "wing" - czyli końcówkę wygiętą w kierunku brwi.

Zacznijmy jednak od bazowych informacji: czym, co i jak nakładać?

Do wyboru mamy rożnego rodzaju pędzle - najczęściej są to pędzle płaskie, ukośnie ścięte lub okrągłe i bardzo cienkie. W eyelinerach płynnych zdarzają się cienkie pędzelki z włosia  aplikatory o kształcie stożka lub takie jak we flamastrach, zwłaszcza jeśli płynny eyeliner ma własnie jego postać. Ja nigdy eyelinera-pisaka nie używałam. Sprawdzałam kilkukrotnie na ręce tester, ale zawsze rozpływał się w liniach papilarnych i to skutecznie mnie odstraszało od zakupu tego rodzaju linera. Jego plusem na pewno jest to ze nie potrzebujemy dodatkowego pędzla i kreskę malujemy "od reki."
Pędzelek skośny sprawdza się najlepiej do eyelinerów w żelu/kremie i "cake linerów" czy nawet zwykłych cieni. Dla mnie jest on wygodniejszy od zwykłego cienkiego pędzla. Taki ścięty pędzelek jednak może mieć swoje wady - np. w budowie :P


Na zdjęciu starałam się uchwycić i porównać oba pędzle. Ten o czarnym włosiu to pędzelek magnetyczny 3w 1 Sephory, a ten drugi to zwyklaczek za grosze z H&M. Jeśli się przyjrzycie, możecie zauważyć jak wiele nierówności i o ile grubszy jest ten z Sephory. Choć oba nie są idealne (ze względu na to, że włosie rozchodzi się na czubku i nie skleja w cieniutka, precyzyjna linie), ten z H&M jest obecnie moim ulubionym. Zwłaszcza, że jego drugi koniec to pędzel-kuleczka, który świetnie cieniuje załamanie powieki.


Jeśli chodzi o cienkie pędzelki w płynnych eyelinerach, to preferuje aplikatory stożkowe (jak na zdjęciach wyżej). Są nieco sztywniejsze i dzięki temu lepiej rozkłada się nacisk jaki wywieramy i łatwiej go kontrolować. Te, które miały normalne włosie były dla mnie za miękkie i się rozchodziły, albo na odwrót  za sztywne i kułam się w powieki zamiast malować :( Nic przyjemnego!


Osobom, które dopiero zaczynają przygodę z kreskami, proponowałabym zacząć od malowania cieniami i skośnym pędzelkiem. Po pierwsze efekt jest delikatniejszy i łatwiejszy do skorygowania, a po drugie, nie wymaga zakupu kolejnego kosmetyku, jeśli cienie posiadamy już w domu (sama własnie tak zaczęłam).
Jeśli jednak zależy nam na bardzo wyraźnym efekcie jaki daje płynny eyeliner, możemy posłużyć się "cieniowym" szkicem i płynny eyeliner poprowadzić wzdłuż niego. Na pewno będzie łatwiej!
Inne metody to rysowanie małych kropeczek lub kreseczek wzdłuż linii rzęs  które później łączymy w jedną. Mnie to jednak jakoś nigdy nie przekonywało.
Kolejnym sekretem jest to w jaki sposób patrzymy w lustro. Taka błahostka, a może nam bardzo ułatwić pracę! Jeśli będziemy patrzeć w lustro ze spuszczonym wzrokiem, nasza powieka nie będzie się zbyt mocno marszczyć, a na takiej bez problemu namalujemy idealna kreskę!

Przejdźmy do zdjęć :)
Kreska malowana cieniem do powiek:


W moim przypadku nałożyłam cień metodą tightlining, a następnie pociągnęłam nieco w kierunku brwi, żeby utworzyć mój "wing." (Swoją drogą, ciekawa nazwa - mnie to skrzydełka nie przypomina :P) Kiedy wyznaczyłam w którym miejscu ma się kończyć, poprowadziłam linie do środka powieki tworząc jakby mały trójkącik i wypełniając jego środek. Linia jest dosyć cienka i delikatna.

Kreska malowana płynnym eyelinerem:


W tym przypadku naśladowałam kształt naszkicowany cieniem, jednak przy odrobinie wprawy można ominąć szkicowanie :) Eyeliner pociągnęłam również po linii wodnej, jednak nie jest to konieczne.

Gorne zdjecia przed pogrubieniem. Dolne to efekt po.
Jeśli mamy pierwszy zarys naszej kreski, możemy oczywiście nad nią popracować nieco więcej i zmieniać jej kształt czy grubość. Ja najpierw ją pogrubiłam  "skrzydełko" :) naszej kreski powinno jednak schodzić ku końcówce brwi, a jak widzicie na zdjęciach poniżej, u mnie się ta linia za bardzo wydłużyła. Kąt pod którym nasza linia powinna się wznosić możemy łatwo wyznaczyć, przykładając pędzelek do skrzydełka nosa, prowadząc przez kącik oka do końcówki brwi. Dlatego wymarzałam samą końcówkę kreski i ja nieco poprawiłam. Swoją drogą, zawsze mam problem żeby "wing" zadzierał się tak samo na obu powiekach :) Myślę, że to przez tą asymetrię :P


Kreska malowana kredką:

Znowu tak samo: tightlining jako krok nr. 1. Nastepnie lekki zarys koncowki na powiece, jednak tutaj roztarlam koncowke pedzelkiem, zeby byla bardziej precyzyjna. Kredke, mozemy rowniez "zagruntowac" cieniem, zeby dluzej sie trzymala. Daje to rowniez ciekawe efekty, jesli kreska jest czarna a cien np opalizujacy na jakis inny kolor.


Jesli chodzi o eyeliner zelowy, to rowniez probowalam. Jego wielka zaleta bylo to, ze bardzo dlugo sie trzymal i nie rozmazywal. Konsystencje mial dosyc ciezka i bardzo szybko zasychal, wiec jednak jakos nie przypadl mi do gustu i skonczyl w kosmetyczce mojej siostry :P (Ta to ma ze mna dobrze, jak mi cos nie przypasuje to zaraz wpada w jej rece!).

Od gory od lewej: Oko bez kreski (biala kredka w dolnej linii wodnej), kreska cieniem, pogrubiona kreska plynnym linerem, i kreska kredka.
Jesli macie jeszcze jakies pytania, smialo piszcie w komentarzach. Mam nadzieje, ze choc odrobine pomoglam i znajdziecie wsrod moich propozycji cos dla siebie! A moze macie swoje, nietypowe sposoby na udane kreski? Podzielcie sie swoimi pomyslami!

ANIA

środa, 1 maja 2013

Majówkowe słodkości

Jako że mamy już upragniony, zapewne przez wszystkich, weekend majowy proponuję kolejną porcję pysznych kalorii :)
Majowe griillowanie przeważnie zobowiązuje do przyniesienia czegoś dobrego do zjedzenia - dlaczego nie przynieść czegoś praktycznego ? Mała ciasteczka "na raz" zawsze sprawdzają się w takich sytuacjach.

Mam dzisiaj dla Was przepis na maślane ciasteczka z masą z białej czekolady.
Zabieramy się do pracy !

Na ciasto potrzebujemy:


  • 250 g mąki
  • 125 g cukru
  • 125 g masła
  • 10 g cukru waniliowego
  • 1 jajko
  • 1/2 łyżeczki soli


Mieszamy wszystkie suche składniki. Mąkę możemy przesiać ale jeśli się spieszycie nie jest to konieczne.
Do suchych składników dodajemy posiekane w kosteczkę ZIMNE ! masło. Wyrabiamy dość szybko aby masło nie roztopiło się zbytnio w dłoniach. Najlepszym sposobem jest delikatne rozcieranie grudek masła  palcami. Po wyrobieniu ciasto powinno przybrać konsystencję mokrego piasku. Dodajemy jajko i szybko ponownie wyrabiamy. Formujemy kulę, owijamy folią lub wsadzamy do woreczka i zostawiamy w lodówce na minimum 30 minut.

W tym czasie możemy zabrać się za masę.

Potrzebujemy: 

  • ok.40 g słodkiej śmietanki 
  • tabliczkę białej czekolady
  • 75 g miękkiego masła 




Czekoladę ścieramy na grubych oczkach tarki. Śmietankę zagotowujemy i zalewamy czekoladę. Mieszamy aż się rozpuści i zostawiamy do ostygnięcia. Masło ubijamy mikserem przez 10 minut, później dodajemy po łyżce masy czekoladowej, a po dokładamy wymieszaniu wszystkiego odstawiamy w chłodne miejsce aby lekko stęgła. 




Ciasto po wyjęciu  z lodówki dzielimy na 2-3 części. Zanim rozwałkujemy taką cześć warto ponownie "przegnieść" ciasto kilka razy- ułatwi nam to rozwałkowywanie, a ciasto nie będzie pękać. Po rozwałkowaniu ciasta na ok. 2-3 mm wycinamy kółka, z czego w połowie wycinamy małą foremką "okienko". Najlepiej jest sprawdzić ile rzędów ciasteczek zmieści się na blasze, wtedy łatwiej będzie upiec odpowiednią ilość ciasteczek na spód i górę. Pieczemy w 160 stopniach przez 10 minut.


Po ostygnięciu krążków, przekładamy ciasteczka masą i sklejamy do pary: całe ciasteczko + ciasteczko z "okienkiem". Wkładamy do lodówki aby masa dobrze stężała a ciasteczka zmiękły. 






ENJOY ! 


Może macie własne sprawdzone przepisy na "praktyczne" ciasteczka ? Z chęcią wypróbuję któryś z Waszych :)
BASIA
Pomysł na przepis pochodzi z książki Sigrid Verbert "Smakowite prezenty słodkie  i słone przysmaki na cały rok"
 wyd. JEDNOŚĆ 
 2010

wtorek, 30 kwietnia 2013

Szwedzkie muffinki nadziewane czekoladowymi kuleczkami :)

Witajcie Kochani!


Moj szwedzki mezczyzna zaskoczyl mnie niesamowicie pomyslem na babeczki! Niektorzy z Was pewnie wiedza, ze znanym szwedzkim przysmakiem sa "chokladbollar" czyli czekoladowe kuleczki. Tak wiec pomysl bardzo prosty, kuleczke wrzucamy do ciasta muffinkowego i pieczemy! 

Jak zrobic "chokladbollar"? Bardzo prosto!
Potrzebujemy:
100 g rozpuszczonego masla lub margaryny
60g cukru
ok. 180-200 g platkow owsianych
2 duze lyzki kakao
1 lyzeczka cukru waniliowego
2 duze lyzki mocnej zaparzonej kawy


Oraz dwie silne meskie rece, ktore wymieszaja skladniki, uformuja sliczne male kuleczki i obtocza je w cukrze perelkowym :) (Widac na zdjeciach, nie jestem pewna czy taki cukier mozna znalezc w Polsce, ale mozna zastapic wiorkami kokosowymi lub zmielonymi orzechami).

Natomiast do ciasta muffinkowego:
3/4 szklanki rozpuszczonego masla
3 jajka
2,5 szklanki maki
1/2 lyzeczki soli
1 i 1/4 szklanki cukru
3 lyzeczki ekstraktu waniliowego
2,5 lyzeczki proszku do pieczenia


Do rospuszczonego masla dodajemy cukier, wanilie i na koncu jajka. Maslo nie moze sie zagotowac, zeby jajka sie nie sciely, wystarczy je podgrzac zeby sie rozpuscilo. Taka mieszknke wlewamy do maki zmieszanej z proszkiem do pieczenia i sola. Mieszamy i gotowe!

Wlewamy ciasto muffinkowe do foremek, wrzucamy kuleczke i do piekarnika na ok 20 min w temp. 180 stopni.

Pychotka!
ANIA

niedziela, 28 kwietnia 2013

Kolorowo, na wiosnę po raz kolejny :)

Witajcie Kochani!


Czy przy obecnej pogodzie nie ogarnia Was szaleństwo barw? Mnie własnie ogarnęło i wczoraj wieczorem powstał na moich paznokciach taki oto manicure. Pięć rożnych kolorów i oczywiście ja - jak to ja - nie mogłam dopuścić by kolory powtarzały się na tych samych paznokciach u każdej z rąk. Czyli asymetria pełną parą!


I jak wam się podoba? Mam nadzieję, że przypadł Wam do gustu, a może podsunął jakiś ciekawy pomysł na malowanie!

ANIA

P.S. Jutro wypatrujcie posta ze "Szwedzkimi" babeczkami :)

piątek, 19 kwietnia 2013

Na dokładkę do powitania prawdziwej wiosny...

Witajcie Kochani!


Na dokładkę do powitania prawdziwej wiosny dołączam się prawdziwie wiosennymi kolorami, które goszczą własnie na moich paznokciach. Zachciało mi się orzeźwiającej mięty... Tak wiec, sięgnęłam bez wahania po lakier H&M "Norwegian Sky" (chociaż w moim przypadku chyba raczej pasuje "Swedish sky" :P ). Czekając aż lakier wyschnie, musiałam oczywiście spoglądać na niego z częstotliwością 5 razy na sekundę ... A na koniec bardzo jednoznacznie stwierdzić: " Booooooooriiiing!!!"

Tak wiec na zwykłej mięcie musiała zagościć jakaś odmiana. Bardzo podoba mi się połączenie pudrowego różu z miętą  więc sięgnęłam również po taki lakier (nie podam numeru, bo to moja własna mieszanka). A na koniec trochę kresek i kropek... To jest w sumie dziwne uczucie, kiedy nie mam zielonego pojęcia co namalować, ale przykładam rękę z linerem do paznokcia i wzór się tworzy na poczekaniu. 

Wyobraźcie sobie miny klientek, które niezdecydowanie mówią: "Pani Aniu, niech Pani coś wymyśli."
a potem z przerażeniem w oczach patrzą na kolory po jakie sięgam, podsumowując efekt końcowy: "Super!"
To chyba najlepsza nagroda w moim zawodzie! 

A to efekt końcowy moich fanaberii:


Co sadzicie o takim połączeniu? A może taki wzór sprawdziłby się również w innym zestawie kolorystycznym?

ANIA

czwartek, 18 kwietnia 2013

Coś na wiosenny ząb

Wreszcie nadeszła długo wyczekiwana wiosna ! Warto byłoby ja przywitać czymś odpowiednim. Co powiecie na nasiona ?
Możemy zrobić sobie domową granolę albo zwykłe sypkie musli bądź też poręczne batoniki, które zawsze możemy mieć blisko siebie. Ja wybrałam batoniki ze względu na to, że większość dnia przebywam poza domem.

Takie batoniki czy musli pomogą nam się uporać z rozleniwionym po zimie metabolizmem. Na pewno wszyscy odczuwamy skutki szybkiej zmiany pory roku - możemy sobie trochę pomóc i troszeczkę je zniwelować. Ważny jest ruch, po tak wyjątkowo długiej zimie trzeba uruchomić zastane stawy, co również pomoże nam obudzić metabolizm aby wyrzucić z siebie zbędną tkankę "mrozoodporną" ;)
Ready, steady, GO ! 

Na mieszankę do musli/granoli/batoników potrzebujemy: 
  • 2 garści suszonej żurawiny 
  • 2 garści płatków owsianych
    ( bądź innych błyskawicznych) 
  • 1 garść słonecznika
  • 3 łyżki stołowe otrębów
    (ja użyłam pół na pół otrębów orkiszowych i żytnich) 
  • ok. 2-3 garści płatków kukurydzianych ( rozkruszonych na drobniejsze kawałki)
  • opcjonalnie: szczypta cynamonu i kardamonu, skórka z cytryny, inne suszone owoce, orzechy, nasiona ( słonecznik, siemię lniane, sezam itd.)
  • płaska łyżka stołowa brązowego cukru 
Ja do swojej mieszanki dodałam słonecznik, migdały, siemię lniane.
Wszystko wsypujemy do miski i mieszamy. 



Zabieramy się za syrop który nam wszystko ładnie scali.
  • 1/2 - 2/3 szklanki brązowego cukru
  • 3-5 łyżek miodu
  • 1/4 szklanki wody
Składniki umieszczamy w rondlu i gotujemy aż do uzyskania konsystencji syropu (pamiętajcie, że syrop zawsze zgęstnieje po ostygnięciu !!!). Do przygotowanej suchej mieszanki dodajemy po łyżce syropu. Robimy to stopniowo, ponieważ każde płatki inaczej chłoną płyny i nie zawsze potrzeba tyle samo syropu. Dodajemy go tyle ile potrzebujemy w zależności na co przeznaczamy nasz zbożowo-nasionowo-owocowy "mix". Na granolę dodajemy do momentu aż uzyskamy większe grudki. Na musli dodajemy niewiele - 
w zasadzie dla smaku, na batoniki wlewamy dość sporo tak aby masa stała się zawarta i w miarę nie pływała w syropie.
Gotową masę przekładamy na blachę wyłożoną papierem do pieczenia- ok 1-1,5 cm grubości. Odstawiamy na noc aby płatki wszystko wchłonęły.  Następnie kroimy w 3 cm paski i dzielimy na batony. Musli i granolę po wysuszeniu przekładamy do szczelnego pojemnika i zajadamy gdy tylko dusza zapragnie !

Oczywiście musiało wykipieć na świeżo umyty piec :) 




























Taka mieszanka pozwoli nam przyśpieszyć przemianę materii, zapewnić sobie odpowiednią ilość błonnika, a dzięki różnym owcom dostarczyć niezbędnych witamin. Dodatkowo pomoże nam podczas spadku energii. Nasiona i płatki zawierają sporo węglowodanów złożonych. Prostymi słowami: regulują, oczyszczają i są pożywne.
Na wiosnę polecam żurawinę- jest bogatym źródłem witaminy C, która pomaga wzmacniać odporność, wzmacnia naczynia krwionośne a także całkiem nieźle sprawuje się w kontrolowaniu gospodarki wodnej organizmu.

Pamiętajmy aby pić dużo płynów - dzięki temu nerki mogą łatwo filtrować organizm, a to pomaga pozbyć się zbędnych toksyn i zanieczyszczeń. Ma to ogromny wpływ na to czy dobrze śpimy i na nasze samopoczucie każdego dnia. Czując się lepiej wyglądamy lepiej !

Dajcie znać jakie własne dodatki proponujecie, wiosna  to czas eksperymentów ! Śmiało można zaszaleć i stworzyć niepowtarzalną mieszankę, wykorzystując ją na 3 sposoby !  

BASIA

wtorek, 16 kwietnia 2013

O tym, jak w prosty sposób poszerzyć kolekcję naszych lakierów...

Witajcie Kochani!


Oczywiście sposób jest niesamowicie prosty i w mgnieniu oka może nawet podwoić ilość lakierów, które posiadamy :) Zastanawiacie się pewnie, co to za trik? Nic prostszego, wystarczy posiadać w swojej kolekcji lakiery opalizujące lub takie, które nie kryją idealnie za pierwsza warstwa. Myślę, że własnie takie w każdej domowej kolekcji się znajdą. Niektóre pewnie mniej lubiane, inne po prostu zapomniane...

Warstwę właśnie takiego lakieru nakładamy na kolor bazowy i gotowe! Cieszymy się zupełnie nowym kolorem i nowym ciekawym efektem na naszych paznokciach!

Moim "magicznym" kolorem, który odmienił kilka lakierów był REVLON Orange Fizz z pachnącej kolekcji. To półprzezroczysty pomarańczowy kolor z pięknymi opalizującymi opiłkami. Kolory bazowe to lakiery INGLOT nr. 021, nr. 846, nr. 942 oraz CATRICE C04 Soulful.








Mój aparat niestety miał ciężko uchwycić zmianę koloru, ale starałam się by kolory były jak najbardziej wiarygodne. Wszystkie zdjęcia były zrobione w świetle dziennym.

A na koniec, mój obecny manicure - nieco odmieniona czerń :)


Co sadzicie o takim sposobie na poszerzenie gamy kolorów? Może już z niego korzystacie? A może jesteście w stanie polecić inne "magiczne" lakiery, które w ciekawy sposób odmienia te, które nam się znudziły? Chenie poczytam co polecacie!

ANIA

wtorek, 9 kwietnia 2013

Wiosenny manicure

Witajcie Kochani!

Oto kilka moich propozycji na wiosenny manicure, które w ostatnim czasie gościły na moich paznokciach.

 

Jako pierwszy, manicure w kolorze "nude" z nieco odmiennym efektem "kawiorowym." Jeszcze niedawno manicure kawiorowy królował jako nowość w stylizacji paznokci. Ja postanowiłam go nieco urozmaicić i zamiast obsypać całe paznokcie, stworzyłam z kawioru delikatne wzory. Jedyny mankament takiego manicure to fakt, ze na zwykłym lakierze kawior nie trzyma się zbyt dobrze (można zauważyć brak kilku kuleczek na zdjęciach  oraz kwestia wygody - dla mnie nie był to zbyt komfortowy manicure. Dlatego zdecydowałabym się na niego jedynie na szczególne okazje, na co dzień bałabym się znajdywania kuleczek np. w jedzeniu. Myślę, że efekt ten zdecydowanie lepiej utrzymałby się na lakierze hybrydowym lub po prostu w żelu. Warto jednak zwrócić uwagę, aby użyty kawior (czasem nazywany również bulionem) nie odbarwiał się po nałożeniu lakieru czy żelu.

Kolejna propozycja to soczysty pomarańczowy kolor i folia transferowa.


Folia transferowa to kolejny trend w ostatnim czasie. Wystarczy nałożyć warstwę kleju, poczekać aż lekko przeschnie i przyłożyć folię, a następnie energicznie szarpnąć. Folia zostaje w tych miejscach gdzie nałożony był wczesnej klej. Myślę. że to całkiem ciekawe wykończenie zwykłego manicure. Jak widać na zdjęciu  można uzyskać tym sposobem efekt "shatter", czyli efekt uzyskiwany za pomocą tzw. lakierowa pękających. Jest jednak bardziej błyszczący i moim zdaniem wygodniejszy, ponieważ lakiery pękające tworzą dosyć grubą i nierówna warstwę, która ciężko wyrównać top coat'em. Tutaj efekt jest niesamowicie plaski, a to tylko jedna z możliwości jaką daje folia transferowa.

Kolejny manicure, to cieniowanie lakierami. 


Ja użyłam mlecznego lakieru jako bazy, a następnie holograficznego srebra jako gradient. Lakier nakładłam malutkim kawałkiem gąbeczki. Świetnie sprawdzają się też gąbkowe aplikatory do cieni do powiek, jednak po zastygnięciu lakieru nie nadają się już do niczego i trzeba je wyrzucić. Najlepszymi gąbeczkami są kawałeczki pociętej gąbki do nakładania podkładu. Dla urozmaicenia, dodałam też kilka holograficznych "piegów".

I kolej na mój obecny manicure. Zachciało mi się chabrowego błękitu (choć na zdjęciach kolor wydaje się nieco bardziej fioletowy) i różu dla ożywienia. Poczałkowo chciałam zostawić paznokcie pomalowane gładko, z różowym akcentem na dwóch palcach. To Basia przekonała mnie jednak do zdobienia i wspólnie ustaliłyśmy kropeczki.


"Kropkując" różowy paznokieć jako pierwszy, myślałam ze wykonam regularne kropeczki na całym paznokciu. Szybko jednak pościły wodze fantazji i spod reki "wykropkował" się efekt inny od zamierzonego :)

Mam nadzieje, że moje propozycje Wam się spodobają. Jestem ciekawa jakie kolory zachwycają Was tej wiosny? Podzielcie się z nami swoimi propozycjami!

ANIA


niedziela, 7 kwietnia 2013

Tort bezowy z kremem cytrynowym

Witajcie Kochani!

Dzisiaj absolutna bomba kaloryczna, która nie bardzo idzie w parze z powitaniem wiosny. Każdy marzy by na wiosnę troszkę zimowych zapasów tluszczykowych ubyło, ale niestety ten torcik nam w tym nie pomoże. Z drugiej strony, czasem chyba warto zgrzeszyć ;)

Na tort bezowy będzie potrzeba:

4 białka jajek
1 szklankę cukru (może być czubata)


Natomiast na krem cytrynowy:

4-5 łyżek cukru pudru
200 g masła
3 łyżeczki konfitury cytrynowej (przepis na konfiturę podawała Basia w poście o ciasteczkach TUTAJ)
3 czubate łyżki ugotowanego budyniu śmietankowego (to ok. polowa opakowania)


BEZY:
Białka należy ubić na sztywną pianę. Gwarancję, że właściwie się ubiją zapewni nam czysty i dokładnie wysuszony garnek i maleńka szczypta soli. Po ubiciu piany powolutku dodajemy cukier i miksujemy dalej aż piana zrobi się ciągnąca i błyszcząca. 

Taka masę bezowa wykładamy na dwie blaszki, formując dwie okrągłe części naszego tortu. Blaszki najlepiej wyłożyć papierem do pieczenia. Obie blachy wkładamy do nagrzanego do 150 stopni piekarnika. Jedna wyżej  a druga niżej. Jak odrobinkę się podniosą, to zmniejszamy temperaturę do 100 stopni i w takiej pieczemy przez godzinę. W połowie tej godziny można zamienić blaszki miejscami, żeby bezy równo się upiekły. Po godzinie wyłączamy piekarnik, a bezy pozostawiamy w nim na noc do wysuszenia.


KREM:

Miękkie masło mieszamy z cukrem pudrem i ubijamy na puszystą masę (ok. 7-10 minut). Do takiej masy dodajemy po łyżce konfitury a następnie ugotowanego i ostudzonego wcześniej budyniu.

Wykładamy krem na jedna bezę i przykrywamy drugą. Na górę można jeszcze wyłożyć bitą śmietanę, ale ja doszłam do wniosku, że wtedy było by za dużo dobrego :)

Tort jest dosyć czasochłonny, przez to że bezy musza tak długo siedzieć w piekarniku, ale z drugiej strony jednak, bardzo prosty w wykonaniu. Krem cytrynowy można również zastąpić innymi smakami. Ważne jednak żeby nie były za słodkie, bo tort będzie po prostu mdły. Myślę, że kawa świetnie się sprawdzi jako alternatywa. A latem, świeże owoce... Maliny, truskawki... A może i banany?


Życzę Wam powodzenia w eksperymentowaniu i radości w wykorzystywaniu "cukrowej energii" :)
ANIA

czwartek, 28 marca 2013

"Sugar, oh honey honey ... " :)

Święta na karku, każdy na pewno chce coś upiec. U nas na rodzinnym, wielkanocnym stole zawsze gości mazurek z masą kajmakową i sernik, a niedawno w nasze łaski wkupił się również miodownik. Ciasto jest bardzo pracochłonne, ale myślę, że warte poświęcenia tych kilku godzin. Po pierwszych próbach jego upieczenia Mama ochrzciła ciasto wrednym ;) A dlaczego? Zaraz się przekonacie! 

Żeby nikt się nie zniechęcił zdradzę Wam kilka szczegółów, które są na prawdę ważne.
Do dzieła ! 

Na ciasto potrzebujemy:
  • 1 1/2  szklanki cukru
  • 3 jajka
  • 1 czubata łyżka miodu
  • 3 czubate łyżki masła
  • 2 łyżeczki sody
  • mąka - ile zabierze
  • margaryna
Piec rozgrzany do 180*C
Potrzebne są dwa garnki bądź garnek i miska. Czeka nas kąpiel wodna :) 

Do miski/garnka wsypujemy cukier, dodajemy jajka, miód, masło i sodę. Stawiamy na gotującą się wodę

 i cały czas mieszamy przez 20 minut (NIE MOŻNA ANI NA CHWILĘ PRZESTAĆ MIESZAĆ). Po 20 minutach zestawiamy garnek i dodajemy w kilku częściach 3 szklanki mąki. Kiedy wszystko wymieszamy sypiemy trochę mąki na stolnicę/blat
i wylewamy ciasto. Ciasto okropnie się klei więc posypcie je mąką również z góry. Starajcie się zagarnąć mąkę na ciasto i wgniatać delikatnie do środka. Siły można użyć dopiero gdy ciasto stanie się na tyle zwarte, że przestanie się przyczepiać do rąk. Ciasto może wchłonąć 
w sumie nawet do 5-6 szklanek mąki, w zasadzie nie można podać dokładnej jej ilości- ciasto po prostu musi się przestać kleić do rąk.  Do pieczenia najlepiej mieć dwie blaszki. Ja zawsze wyciągam spody z dwóch jednakowych tortownic. PRZYGOTUJMY BLASZKI WCZEŚNIEJ! Można je na chwilkę włożyć do rozgrzanego pieca - będzie łatwiej smarować je margaryną. Blaszki muszą być wysmarowane dość obficie, najlepiej smarować je do momentu, aż margaryna zacznie delikatnie spływać. Zabieramy się za najbardziej denerwującą część.
O ile jeszcze nie jesteście rozdrażnieni to teraz na pewno będziecie, 
ale i na to są sposoby.


Na jeden placek odkrawam ciasta tyle ile mieści mi się w zamkniętej dłoni. 

Trzeba mocno oprószyć mąką blat i kawałek ciasta (w tym momencie Mama mi powiedziała, że jeśli chcę upiec to ciasto muszę wyglądać jak piekarz - fakt, ciekawe dlaczego moja czarna koszulka była biała? ). Przy każdym pociągnięciu wałka podnosić placek i sprawdzać czy nie przykleja się do blatu - jeśli tak podsypać mąką. ciasto rozwałkowujemy na grubość ok. 1-2 mm i wycinamy kształt blachy. 

Ciasto pieczemy aż nabierze ciemnozłotego koloru.




Zsuwamy je z blachy z pomocą drewnianej łopatki. Blachę smarujemy za każdym razem! Upieczone placki odkładam do przestygnięcia na szmatkę. Z przepisu wychodzi ok 20 placków. 

Podziękowania dla Mamy za pozowanie z radełkiem :) 



KREM
  • 2-2,5 opakowania kwaśnej śmietany 18%
  • 1 szklanka cukru
  • cukier waniliowy

Wszystkie składniki do miski- ubijamy 10 minut. Przekładamy placki i odstawiamy ciasto na 1 dobę :) 

ENJOY :) 

Osobiście uwielbiam to ciasto ! Jest bardzo słodkie, a mimo to bardzo szybko się kończy. Może macie jakieś ciekawe przepisy na ciasta ? Czekamy na komentarze :) 
BASIA