czwartek, 28 marca 2013

"Sugar, oh honey honey ... " :)

Święta na karku, każdy na pewno chce coś upiec. U nas na rodzinnym, wielkanocnym stole zawsze gości mazurek z masą kajmakową i sernik, a niedawno w nasze łaski wkupił się również miodownik. Ciasto jest bardzo pracochłonne, ale myślę, że warte poświęcenia tych kilku godzin. Po pierwszych próbach jego upieczenia Mama ochrzciła ciasto wrednym ;) A dlaczego? Zaraz się przekonacie! 

Żeby nikt się nie zniechęcił zdradzę Wam kilka szczegółów, które są na prawdę ważne.
Do dzieła ! 

Na ciasto potrzebujemy:
  • 1 1/2  szklanki cukru
  • 3 jajka
  • 1 czubata łyżka miodu
  • 3 czubate łyżki masła
  • 2 łyżeczki sody
  • mąka - ile zabierze
  • margaryna
Piec rozgrzany do 180*C
Potrzebne są dwa garnki bądź garnek i miska. Czeka nas kąpiel wodna :) 

Do miski/garnka wsypujemy cukier, dodajemy jajka, miód, masło i sodę. Stawiamy na gotującą się wodę

 i cały czas mieszamy przez 20 minut (NIE MOŻNA ANI NA CHWILĘ PRZESTAĆ MIESZAĆ). Po 20 minutach zestawiamy garnek i dodajemy w kilku częściach 3 szklanki mąki. Kiedy wszystko wymieszamy sypiemy trochę mąki na stolnicę/blat
i wylewamy ciasto. Ciasto okropnie się klei więc posypcie je mąką również z góry. Starajcie się zagarnąć mąkę na ciasto i wgniatać delikatnie do środka. Siły można użyć dopiero gdy ciasto stanie się na tyle zwarte, że przestanie się przyczepiać do rąk. Ciasto może wchłonąć 
w sumie nawet do 5-6 szklanek mąki, w zasadzie nie można podać dokładnej jej ilości- ciasto po prostu musi się przestać kleić do rąk.  Do pieczenia najlepiej mieć dwie blaszki. Ja zawsze wyciągam spody z dwóch jednakowych tortownic. PRZYGOTUJMY BLASZKI WCZEŚNIEJ! Można je na chwilkę włożyć do rozgrzanego pieca - będzie łatwiej smarować je margaryną. Blaszki muszą być wysmarowane dość obficie, najlepiej smarować je do momentu, aż margaryna zacznie delikatnie spływać. Zabieramy się za najbardziej denerwującą część.
O ile jeszcze nie jesteście rozdrażnieni to teraz na pewno będziecie, 
ale i na to są sposoby.


Na jeden placek odkrawam ciasta tyle ile mieści mi się w zamkniętej dłoni. 

Trzeba mocno oprószyć mąką blat i kawałek ciasta (w tym momencie Mama mi powiedziała, że jeśli chcę upiec to ciasto muszę wyglądać jak piekarz - fakt, ciekawe dlaczego moja czarna koszulka była biała? ). Przy każdym pociągnięciu wałka podnosić placek i sprawdzać czy nie przykleja się do blatu - jeśli tak podsypać mąką. ciasto rozwałkowujemy na grubość ok. 1-2 mm i wycinamy kształt blachy. 

Ciasto pieczemy aż nabierze ciemnozłotego koloru.




Zsuwamy je z blachy z pomocą drewnianej łopatki. Blachę smarujemy za każdym razem! Upieczone placki odkładam do przestygnięcia na szmatkę. Z przepisu wychodzi ok 20 placków. 

Podziękowania dla Mamy za pozowanie z radełkiem :) 



KREM
  • 2-2,5 opakowania kwaśnej śmietany 18%
  • 1 szklanka cukru
  • cukier waniliowy

Wszystkie składniki do miski- ubijamy 10 minut. Przekładamy placki i odstawiamy ciasto na 1 dobę :) 

ENJOY :) 

Osobiście uwielbiam to ciasto ! Jest bardzo słodkie, a mimo to bardzo szybko się kończy. Może macie jakieś ciekawe przepisy na ciasta ? Czekamy na komentarze :) 
BASIA

środa, 27 marca 2013

Manicure - co w trawie piszczy?

Witajcie Kochani!



Nabyłam dzisiaj nowy lakier do paznokci i koniecznie musiałam go wypróbować! Przy okazji zabrałam się do "grubszej" roboty i zrobiłam sobie pełny manicure frezarkowy, wiec może od niego zacznę. Wiecie jaki to rodzaj  manicure'u?
  
 

Manicure frezarkowy można co prawda wykonać jedynie w profesjonalnych salonach, ale pomyślałam, że może opowiem na co warto zwrócić uwagę udając się na taki zabieg.


Jak sama nazwa wskazuje, manicure wykonuje się za pomocą urządzenia zwanego frezarką przy użyciu rożnego rodzaju frezów. Frezy mogą mieć rożne kształty, np. walcowate z jednorazowymi papierowymi nakładkami, stożkowe czy tez kuleczki (te ostatnie przypominają wyglądem sondę, która jest na zdjęciu). Za pomocą tego urządzenia  można pięknie pozbyć się skórek bez potrzeby ich wycinania. Końcówka lekko peelinguje skórki, dlatego nie pobudza ich do ponownego odrastania, jak w przypadku, gdy używamy cążek.


Jeśli udajemy się na taki zabieg do salonu, oprócz oczywistej higieny narzędzi  warto zwrócić uwagę na jedną bardzo ważną rzecz. To, czy nasz manicure będzie zabiegiem udanym, zależy w głównej mierze od tego, jak osoba wykonująca zabieg trzyma i prowadzi frez wokół paznokcia. Frez nie powinien na zadnym etapie zabiegu dotykać płytki. Jeśli używany jest frez walcowy z papierowa nakładką (tzw. mandrel), ważne jest aby stylistka trzymała frez pod kątem prostym do paznokcia. Wtedy powierzchnia ścierna nie styka się
z płytką i nie uszkadza jej. Jeśli jest to frez w kształcie kuleczki, również powinien być prowadzony
w sposób  który wyklucza uszkodzenie płytki. Przy manicurze frezarkowym bardzo łatwo ją nadwyrężyć. Często zdarzyło mi się widywać klientki, które przychodziły (z już odrośniętym) wyżłobionym na paznokciu rowkiem w kształcie skorek. Przy takim uszkodzeniu paznokcia, musimy bardzo długo czekać aż taki rowek zrośnie z całej długości płytki i borykamy się z niezbyt estetycznym wyglądem lakieru, który takiego wyżłobienia niestety nie wyrówna. Chyba, że w niezliczonej ilości warstw.

Jeśli paznokcie są polerowane, warto zwracać uwagę przy kolejnych wizytach również na ten etap zabiegu. Jeżeli przy każdym zabiegu płytka będzie polerowana w całości, będzie to prowadzić do konsekwentnego jej osłabiania. Powierzchnia wypolerowana przy jednym zabiegu i wypolerowana powtórnie przy kolejnych będzie po prostu coraz to cieńsza. Dlatego jeśli pozwalamy sobie na polerowanie paznokci, przy kolejnych zabiegach powinna być polerowana tylko cześć paznokcia która odrosła.

Jeśli jesteśmy zmuszone wycinać skórki, zwracajmy uwagę na to aby przy tej czynności nas nie zacięto.  Często, bardzo maleńka ranka potrafi przysporzyć sporo kłopotu i utrudnić późniejsze nakładanie lakieru. 

A jeśli o nakładanie lakieru chodzi, to absolutnie niedopuszczalnym błędem jest zalewanie skórek lakierem. Czasem wiadomo, ręka lekko zadrży, klientka czasem się poruszy - zdarzyć może się każdemu. Moim zdaniem jednak, jest to obowiązek manicurzystki, aby taki "defekt" usunąć zanim opuścimy gabinet. Kolejna rzeczą, która bardzo przedłuża manicure to zabezpieczenie lakierem wolnego brzegu paznokcia. Jeśli zabezpieczymy brzeg kolorem i lakierem nawierzchniowym/wykańczającym możemy przedłużyć żywotność lakieru nawet o kilka dni. 


Ja dzisiaj, pokusiłam się nawet o peeling dłoni i porządne nawilżanie dobrym kremem. Można powiedzieć, małe spa dla dłoni :) Oczywiście użyłam domowego peelingu z sola i miodem, o którym wspomniałam niedawno. Dłonie pozostają po nim gładkie na dosyć długo :) Na zdjęciach obok peelingu, zadarta skórka
i efekt po wyfrezowaniu :)


A jakie Wy macie sposoby na manicure i pielęgnację dłoni? Bardzo czekamy na dyskusje w komentarzach, więc zapraszamy!

A na koniec efekt końcowy mojej dzisiejszej pracy :)


ANIA


czwartek, 21 marca 2013

Rezultaty stosowania odżywki Herome

Witajcie Kochani!


Jeśli ktokolwiek z Was zastanawiał się nad efektami jakie daje odżywka Herome, o której wspomniałam parę dni temu, to zdecydowanie czytajcie dalej :)

Moje paznokcie odżywają w tej chwili po styczniowym ściąganiu żelu. Muszę przyznać, że nie przykładałam się za bardzo do tego ściągania, w wyniku czego moje paznokcie sporo ucierpiały.  Płytka była bardzo cieniutka i nie dało się ich zapuścić bez ryzyka powyginania ich na wszystkie możliwe strony. 

Minęły już 3 miesiące od kiedy stosuje odżywkę, a rezultaty zobaczcie sami!



Na zdjęciach widać dokładnie, że jeszcze około połowa długości paznokcia to jeszcze strefa lekko nadwyrężona i "po przejściach " Świadczą o tym, chociażby białe plamki i troszkę mocniejsze zaróżowienie. 




To, co jednak zachwyca najbardziej, to poprawa ich grubości i sztywności. Sztywność na zdjęciu nie bardzo można uchwycić, ale grubość jak najbardziej!


Dodam jeszcze, że moje paznokcie nigdy nie miały takich białych końcówek. Podsumowując, u mnie do efektów można zaliczyć wzmocnienie płytki, pogrubienie płytki, poprawa wytrzymałości i wybielenie końcówek. Czekam tylko, aż zrosną resztki pokiereszowanej płytki, kiedy nie będzie już na niej żadnych białych plamek! Wtedy będzie perfekcyjnie!

Co sadzicie? A może próbowałyście tej odzywki na własnych paznokciach? Czy tak samo Wam się spisywała? Zapraszamy do pisania komentarzy!


ANIA





Pożegnanie zimy kardamonowym akcentem :)


Chociaż za oknem jeszcze niejednokrotnie zobaczymy białe trawniki myślę, że te herbatniki pomogą nam przetrwać ostatnie dni tegorocznej zimy- w końcu dzisiaj pierwszy dzień wiosny ! 







Herbatniki z kardamonem - kolejny cudowny przepis z mojej nowej książki. W zasadzie zaintrygował mnie kardamon. Ma bardzo wyraźny aromat. Przypomina korzenną mieszankę z cytrusami przez co jego zapach jest świeży i orzeźwiający. Przejdźmy lepiej do samego wypieku. 

Ciasto jest bardzo proste w przygotowaniu. zawiera tylko 4 składniki a jego przyrządzenie zajmuje 15 minut z zegarkiem w ręku. Kłopot zaczyna się kiedy ciasto jest gotowe i trzeba je wycisnąć przez szpryckę lub rękaw kuchenny. Jeśli nie posiadacie jednej z tych dwóch bardzo przydatnych rzeczy proponuję się zaopatrzyć  bo wszelkie domowe sposoby nie dają sobie z nim rady ! Ja posłużyłam się dwiema łyżeczkami (ciasto nabieram jedną, a drugą pomagam sobie zsunąć je prosto na blachę) . Ciasto jest bardzo klejące, a konsystencją przypomina trochę gęstszy biszkopt. Myślę, że w takich warunkach najlepiej sprawdzi się rękaw kuchenny ale łyżeczki też są w porządku- wystarczy moczyć je regularnie w zimnej wodzie , a ciasto będzie z nich praktycznie samo odchodzić. 
Kolejną dość utrudniającą sprawę rzeczą jest fakt, że ciasto musi trochę "poleżakować" .
Uformowane ciasteczka trzeba odstawić na całą noc. Myślę  że to ze względu na cukier, który zostaje wypchnięty na powierzchnię ciastek i podczas pieczenia tworzy chrupiącą skorupkę. 
Trochę informacji za nami zatem przejdźmy do przepisu. 
Potrzebujemy: 

  • 250 g mąki
  • 230 g cukru
  • 3 jajka
  • 1 łyżeczka mielonego kardamonu


Jajka ubijamy z cukrem na puszystą masę przez 10 minut, mąkę mieszamy z kardamonem i dodajemy w kilku porcjach do masy z jajek. Przygotowaną masę nakładamy do rękawa cukierniczego i wyciskamy na blachę nie wielkie kształty jakie tylko chcemy, bądź podwijamy rękawy i ćwiczymy z łyżeczkami sprawność w mordowaniu się z lepiącą  masą  ;) Trzeba pamiętać, że ciasteczka troszeczkę osiądą i będą bardziej płaskie. Dlatego nie bójcie się położyć grubszej warstwy ciasta- na pewno wszystko się upiecze. Blachę z ciasteczkami wkładamy do nierozgrzanego piekarnika lub w inne ustronne miejsce na całą noc . Rano rozgrzewamy piec do 180 i pieczemy ciasteczka przez 10 minut. ( UWAGA ! Jeśli trzymacie ciasteczka w piekarniku, przed rozgrzaniem wyciągnijcie je i włóżcie ponownie dopiero w momencie gdy piec będzie dobrze rozgrzany)  

Po wyciągnięciu  z piekarnika ciasteczka są przyrumienione, ich wierzch chrupie, a środek jest puszysty i miękki :)  

JEMY !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

BASIA









Pomysł na przepis pochodzi z książki Sigrid Verbert "Smakowite prezenty słodkie i słone przysmaki na cały rok"
wyd. JEDNOŚĆ 2010

poniedziałek, 18 marca 2013

Peeling Sea of Spa i jego domowa alternatywa

Witajcie Kochani!



Dzisiaj chciałam Wam opowiedzieć o peelingu do ciała marki Sea of Spa. Jest to peeling na bazie soli z Morza Martwego z dodatkiem wosku pszczelego. Sole zawarte w tym peelingu to miedzy innymi sole potasowe, sodowe, wapniowe, magnezowe, oraz związki siarkowe i bromowe - wszystkie słynące z właściwości odżywczych i oczyszczających. Peeling jest stosunkowo ostry, dlatego na pewno nie nadaje się do użycia na twarz. Sprawdza się jednak wyśmienicie na całym ciele, a w szczególności na stopach i dłoniach.

Po raz pierwszy spotkałam się z tym peelingiem pracując w bardzo przytulnym salonie kosmetycznym. Tam używałyśmy go przy zabiegach manicure i pedicure, a czasami przy masażu całego ciała. Cechą charakterystyczną tego peelingu jest to, że najlepiej nakłada się go na suchą skórę ( po wilgotnej po prostu się ślizga, ze względu na swoja tłustawą konsystencję). Drobinki soli złuszczają obumarłe komórki naskórka i wspaniale masują, wspomagając krążenie krwi. Olejki i wosk pszczeli lekko ogrzane temperaturą ciała  sprzyjają masażowi i niesamowicie odżywiają skórę, która po takim peelingu staje się niesamowicie gładka i w zasadzie nie potrzebuje dodatkowego nawilżenia w postaci kremu.

Myślę, że wraz z wyczekiwaną przez nas wszystkich wiosną, warto zadbać nie tylko o swoje ciało  ale zwłaszcza o spierzchnięte mrozem czy wiatrem dłonie i stopy, o których nieco zapominamy w ciągu zimy.

Peeling występuje w wielu wersjach zapachowych, a każda z nich pachnie po prostu obłędnie! Mamy do wyboru: czerwony grejpfrut, mleczko migdałowe z orchidea, lawendę  mango i brzoskwinie (czyli mój wybór), miętę z trawą cytrynową, liczi i kokos, pomarańczę z cynamonem (bardzo świąteczny zapach), wanilię i patchouli oraz zieloną herbatę z jaśminem. Każda z wersji ma również inny kolor, tak więc dosłownie "do wyboru, do koloru!" 

Już wyczerpałam swój zapas peelingu, ale ponieważ "potrzeba matką wynalazku," znalazłam dla niego domowa alternatywę. Bardzo łatwą do zrobienia i nie wymagającą specjalnych składników.
Potrzebujemy tylko miodu, soli i oliwy z oliwek! Sadze że każdą z tych rzeczy bez problemu znajdziecie w swoich kuchniach. Dodatkowo, w zależności od tego jaki rodzaj soli posiadacie, możecie stopniować moc peelingu. To znaczy, że jeśli użyjemy bardzo drobniutkiej soli, możemy śmiało użyć takiego peelingu do twarzy. Zamieniając sól na bardziej gruboziarnista, możemy stworzyć peeling do ciała lub stóp. Ja robię sobie małą porcję takiego peelingu i przechowuję ją w małym plastikowym pojemniczku.














Domowa wersja peelingu może nie powala zmysłowym zapachem, ale i tutaj możemy nasz peeling podrasować za pomocą rożnych olejków eterycznych. Uwaga jedynie na olejki, które mogą podrażniać skórę (np. cytrusowe), zwłaszcza jeśli planujemy używać peelingu na skórze twarzy!

Co sądzicie o takiej domowej alternatywie dla peelingu? Czy Wy też stosujecie domowe mieszanki? Jakie są Wasze ulubione? Zapraszam Was serdecznie, dzielcie się swoimi doświadczeniami!

ANIA

niedziela, 17 marca 2013

Na poniedziałku osłodę...

Ciasto gruszkowo-imbirowe!

To ciasto miałam okazje poznać dzięki koleżance ze studiów. Jak się okazało, przepis został zaczerpnięty z przeuroczej strony kwestiasmaku.com, z której sama zaczęłam chętnie korzystać, nie tylko przy pieczeniu akurat tego ciasta :) 

Ciasto jest bardzo szybkie i łatwe do przygotowania. Ja dodałam do przepisu oryginalnego odrobinę ekstraktu waniliowego i zmniejszyłam ilość jajek o jedno, dzięki czemu ciasto wyszło nieco gęściejsze.

Potrzebujemy:


175 g mąki 
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
200 g masła
175 g cukru
1 łyżka świeżo obranego i startego imbiru
3 jajka (ja zmniejszyłam ilość do 2)
2-3 gruszki, obrane i pokrojone w plasterki


Ja zaczęłam od przygotowania formy, wiec wysmarowałam ją odrobiną masła i obsypałam mąką. Następnie, do dużej miski wsypałam podaną ilość mąki, dodałam masło rozdzielając je na drobne kawałeczki. Do tego dosypałam wszystkie suche składniki  czyli cukier, proszek i sodę. Dodałam także imbir.

To wszystko zaczęłam miksować na najwolniejszych obrotach, a kiedy utworzył się z tego taki wilgotny "piasek" dolałam jajka z małą łyżeczką ekstraktu waniliowego. Jak tylko składniki się pomieszały w jednolitą masę, przełożyłam ciasto do formy i pookładałam na wierzchu plasterki gruszek. Wierzch posypałam odrobina cukru - dzięki temu zapieka się na chrupiącą, karmelowa skorupkę :)

Ciasto siedziało w piekarniku nagrzanym do 180 stopni przez 40 minut, rozsiewając niesamowity zapach po całym mieszkaniu :)

Polecam wszystkim zajrzeć na kwestiasmaku.com i nacieszyć oczy wieloma wspaniałościami!
Tak wiec wszystkiego słodkiego na jutrzejszy poniedziałek!
ANIA

Pomysł na ciasto zaczerpnięty ze strony: kwestiasmaku.com.


Coś słodkiego na dobry początek !


Może zaczniemy od czegoś słodkiego :) 

Tutaj ogromne podziękowania dla mojej przyjaciółki za najlepszy prezent jaki ostatnio dostałam - niesamowitą książkę z przpisami na ciasteczka wszelkiej maści. Ostatnio skorzystałam z przepisu na kakaowe herbatniki z masą cappuccino. Są świetne ! Oczywiście nie byłabym sobą gdybym czegoś nie zmieniła, ale  o tym może później. 




Książka Sigrid Verbert "Smakowite prezenty słodkie i słone przysmaki na cały rok" jest idealna dla osób, które nie lubią długo stać przy kuchennym blacie. Przepisy są podane precyzyjnie, pomijając wszelkie zbędne informacje. Sama szata graficzna książki jest zachwycająca. Przeglądając książkę, w poszukiwaniu przepisu na kolejne ciasteczka, oglądam zdjęcia i nie mogę się zdecydować, które z przedstawionych wypieków zagoszczą na stole. Oprócz przepisów na stosy ciastek, w książce znajdziemy również jak zrobić proste słone przekąski, domowe weki, przyprawy i dodatki oraz co nie co o świątecznych recepturach nie zapominając o rozdziale poświęconym czekoladzie.


Przejdźmy do gotowania. Poniżej podam przepis na pierwsze ciasteczka jakie powstały po tym jak książka dostała się w moje ręce :) 





  • 220 g  mąki
  • 125 g cukru
  • 125 g masła
  • 30 g kakao
  • 10 g cukru waniliowego
  • 1 jajko
  • szczypta soli
  • 120 g białej czekolady
  • 2 łyżeczki kawy rozpuszczalnej
  • 40 g śmietany 30%

Mąkę przesiewamy przez sitko, dodajemy kakao, cukier, cukier waniliowy, sól. Mieszamy wszystkie suche składniki. Masło pokroić w kosteczkę i dodać do suchych składników. Wyrabiamy wszystko delikatnie palcami. Ostatecznie powinno wyjść  coś podobnego do wilgotnego piasku. Do tej mieszanki wbijamy jajko i szybko wyrabiamy. Wkładamy ciasto do lodówki na 1 godzinę. Rozwałkować ciasto na grubość ok 2 mm. Pieczemy w 160º przez 10 minut. 


NADZIENIE:  Czekoladę zetrzeć na tarce. Śmietankę i kawę doprowadzić do wrzenia (śmietanki może wydawać się bardzo mało, ale spokojnie - jest jej wystarczająco. Jeśli będziecie korzystać z mojej modyfikacji możecie dodać jej odrobinę więcej). Zalać czekoladę i dobrze wymieszać. Schłodzić do temperatury pokojowej. Przełożyć herbatniki masą i gotowe ! 

modyfikacja I : 
Dodajcie więcej śmietanki i dalej postępujcie jak w przepisie. Do ciasta dobrze jest odmierzyć ilość masła z nowej kostki, resztę masła można zużyć do tego kremu. Tak więc pozostałą część masła (miękkiego!) ubijamy przez 10 minut mikserem, aż będzie bardzo jasne i puszyste. 
Nie przestając miksować dodajemy po łyżce kremu kawowego. Masa gotowa, przekładamy herbatniki i wstawiamy je do lodówki na kilka godzin. Pamiętajcie aby szczelnie zapakować je w folię spożywczą albo woreczek inaczej masa przesiąknie wszystkimi zapachami z lodówki. Jeśli ktoś woli delikatniejsze smaki ta masa będzie lepsza, aromat kawy nie jest zbyt mocny jak w masie z przepisu. Ciasteczka najlepiej smakują po jednym, dwóch dniach :) 

modyfikacja II : 


  • 3/4 kostki masła
  • 2 cytryny
  • 1 - 1,5 szklanki cukru pudru
  • 1 - 2 łyżki cukru

Ubijamy masło na puszystą masę, dodajemy cukier puder oraz konfiturę z cytryny. 
Przekładamy herbatniki, zawijamy w folię, do lodówki. 
Konfitura z cytryny:
Skórkę z dwóch cytryn, miąższ z jednej, oraz sok z pozostałej jednej wrzucamy na małą patelnię. Kiedy całość się zagotuje dodajemy cukier i mieszając co jakiś czas gotujemy aż zgęstnieje do konsystencji dżemu. Taka konfitura jest dość kwaśna, ale właśnie o to chodzi - ma za zadanie zneutralizować słodycz masy z masła i cukru. 

ENJOY  :)

BASIA

Pomysł na przepis pochodzi z książki Sigrid Verbert "Smakowite prezenty słodkie  i słone przysmaki na cały rok"
 wyd. JEDNOŚĆ 
 2010

Odżywka do paznokci i krem do skórek HEROME

Witajcie dziewczyny!


Na dobry początek mam dla was recenzje dwóch produktów marki Herome. Herome to holenderska marka z 30-letnim stażem na rynku kosmetycznym. Posiada szeroka game produktów do pielęgnacji dłoni i paznokci, a także stóp. W Polsce marka dostępna jest w sklepie internetowym hairstore.pl i to właśnie dzięki tej stronie zaczęła się moja przygoda z tą marką. 


Kiedy rozpoczęłam pracę jako świeżo upieczona stylistka paznokci, ćwiczeniom na moich własnych paznokciach nie było końca. Oprócz zwykłego malowania paznokci, w ruch poszły również żele i akryle. Pewnie się domyślacie w jakim stanie była moja płytka paznokciowa. Nieustanne piłowanie, traktowanie silnymi środkami odtłuszczającymi czy acetonem - jednym słowem nic co sprzyjało poprawie kondycji paznokci. 

Choć efekt stylizacji żelem czy akrylem może być naprawdę olśniewający, są to zabiegi upiększające, a nie pielęgnujące naturalna płytkę paznokciową. Jeśli macie ochotę poczytać o tym więcej dajcie znać w komentarzach, a na pewno pojawi się oddzielny post o tej tematyce.

W totalnej rozpaczy nad stanem moich paznokci rzuciłam się w wir poszukiwań jakiegoś remedium. Próbowałam różnych odzywek drogeryjnych, od tych zwykłych po te droższe jak np. Sally Hansen. Niestety z marnym skutkiem. Kuracje domowe czy naturalne, nie przynosiły bardzo szybkich rezultatów, wiec porzucałam je z braku cierpliwości i systematyczności. I wtedy...

Pewnego dnia do pracy zawitała nowa kursantka, z tak pięknymi naturalnymi paznokciami, jakich jeszcze nie widziałam. Śliczny kształt, zdrowy wygląd, niesamowita jak na naturalne paznokcie długość, a do tego efekt naturalnego french'a. Nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Tak wiec zapytałam, jak to możliwe i tutaj własnie padła prosta odpowiedz: Wszystko to za sprawa odzywki Herome!


Po powrocie do domu od razu złożyłam zamówienie i parę dni później odzywka była w moich rekach :) Kuracja obejmuje dwa tygodnie codziennego malowania paznokci. Pierwszego dnia kładzie się jedna warstwę odzywki na noc (nie martwcie się, bardzo szybko wysycha), następnego dnia na tą warstwę, która już mamy dokładamy druga i idziemy spać. Trzeciego dnia zmywamy obie warstwy i kładziemy od nowa pierwszą. Tak robimy przez całe dwa tygodnie, a po tym czasie możemy używać odzywki jako bazy pod kolorowe lakiery 2-3 razy w tygodniu.

Po dwóch tygodniach, moje cienkie jak papier paznokcie, które były tak krótkie jakbym je obgryzła, stały się widocznie grubsze w przekroju i nieco sztywniejsze. Mogłam zacząć je zapuszczać. kolejne 3-4 tygodnie przynosiły coraz lepsze rezultaty. Po tym czasie odżywka się skończyła, jednak paznokcie pozostawały odżywione i wzmocnione cały czas. Jako lakier podkładowy, zaczęłam używać odżywki Nail Tek Foundation II. Po ok. 3 miesiącach, zrosła cała długość osłabionej wcześniej przez moje "żelowe ekscesy" płytki, a paznokcie stały się jeszcze grubsze w przekroju i niesamowicie twarde. Mogłam otwierać nimi puszki, zupełnie jak w reklamach :) No i oczywiście cieszyłam się ich długością, jakiej nigdy w życiu na swoich paznokciach nie doświadczyłam.

Odzywka mieści w sobie jedynie 10 ml produktu, co wydaje się być niewielka ilością. W ciągu pierwszych dwóch tygodni kuracji zużywamy ok. polowy opakowania. Po tym czasie odzywka zaczyna leciutko gęstnieć, ale nie na tyle by nie umożliwić jej swobodne nakładanie. Trzymana w lodowce gęstnieje dużo wolniej. Jak widać na zdjęciu powyżej, zakrętka zakończona jest skośnie. Dokładnie tak samo jak "kopytko" do odsuwania skorek. Plastik nie jest bardzo twardy i w roli takiego własnie kopytka spisuje się całkiem dobrze. Również dzięki temu, że cała buteleczka ma dosyć podłużny kształt. Odzywka kosztuje ok. 40-50 zł, choć czasem można ja upolować w promocyjnej cenie 35 zł. Dla mnie warta jest jednak każdych pieniędzy!

A co w takim razie z kremem do skórek?


Krem odkryłam stosunkowo nie dawno, ale pomógł mi w jednej bardzo ważnej rzeczy. Ostatnio dość często wycinałam skórki wokół paznokci, a ponieważ mam nieustannie bardzo suche ręce, bardzo szybko powstawały u mnie zadziorki. Nie trudno było wiec taka odstająca skórkę gdzieś zaciągnąć. Nie wyglądały one tez zbyt apetycznie :( Zwłaszcza przy jasnych lakierach, bardzo wyraźnie było widać zaczerwienienie moich skorek. 

Dzięki temu kremowi (ale także dzięki temu ze moje cążki całkowicie się stępiły i je wyrzuciłam) przestałam  wycinać moje skórki. Postanowiłam, że nie będę zwracać na nie zupełnie uwagi. Odpychałam je jedynie plastikowym kopytkiem z odzywki przed malowaniem paznokci, a na noc nakładałam grubsza warstwę kremu Herome. Musze przyznać, ze teraz moje skorki wyglądają o niebo lepiej i nie są juz tak zaczerwienione!

Krem posiada bardzo poręczna tubkę ze zwężającym się aplikatorem, którym łatwo można dotrzeć w załamanie między skórkami a paznokciami. W tubce jest 15 ml kremu, a jego cena to ok. 30 zł. W swoim składzie zawiera aloes, alantoinę i witaminę E.

Oba produkty działają na moich paznokciach w cudowny sposób, wiec serdecznie polecam je każdej z Was! Mam tez nadzieje, ze recenzja Wam się przyda i pomoże w podjęciu dobrej decyzji przy ewentualnych zakupach :)

A jak Wy dbacie o paznokcie i skórki? Może znacie jakieś skuteczne domowe sposoby? Podzielcie się swoimi sposobami, chętnie poczytam!


ANIA